17 lipca – Sokółka
Pakowanie szło nam opornie, bo każdy z nas opóźniał jak mógł tę chwilę, kiedy bezwarunkowo trzeba będzie spojrzeć prawdzie w oczy: to już koniec Pipidoovy Tour.
Nikt nie silił się na analizy i podsumowania, ponieważ jeszcze przeżywaliśmy magię tych ostatnich sześciu dni. Żaden z nas tego nie nazwał, ale każdy wiedział, że przeżyliśmy chwile, które na zawsze pozostaną w naszych głowach.
W drodze powrotnej pokazałem kolegom jeszcze kilka ciekawych miejsc związanych z moją historią na Mazurach. W Sokółce wypakowaliśmy sprzęt, wypiliśmy kawę i w dziwnym zamyśleniu każdy pojechał w swoją stronę.
Czy jeszcze kiedyś powtórzymy naszą przygodę? Nie wiem. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – ale jest też inne powiedzenie: nigdy nie mów nigdy…
